O tym, jak Jarek Zagrodnik, "rzeźnik dyscyplinarny" ds doktorantów spartaczył "mokrą robotę" podczas postępowania wyjaśniającego w dyscyplinarnym w UŚ.

 

Cały czas następują jakieś zmiany i tylko destrukcyjne. Przyglądajcie się Czytelnicy temu, co potraficie. Tak funkcjonuje władza fasadowych elit, pseudo elit. Niczego nie nauczyli się z historii – ludzie żyjący bez pamięci, u nich znaczy to też – bez rozumu, bo bez pamięci dla nich nie ma orientacji. To nie umysły ponadczasowe, aby orientować się po Prawdzie.

Celowo pisałem, merytorycznie na forum Filozofuj! na FaceBooku, bo należy do UŚ, więc wpływałem. Zorientowali się, w czym pomogłem, że merytorycznie, to może pomyślą twórczo? Jednak rady nie mieli, więc także tam zaczęli mnie zwalczać. Nie rozwodząc się wspomnę jedynie, że tamtejszy admin Robert Kryński, w celu niszczenia mnie posłużył się zwerbowanym ad hoc moderatorem Mariuszem Czerniawskim, aby niszczyć, skrywając siebie i innych, z UŚ. Właśnie wyleciałem, po dwóch banach, wcześniej zupełny spokój przez miesiące. Zniszczyli mi też pracę, chyba, nie mam dostępu. Obiecałem, że wspomnę o nich i zwrócę uwagę opisywanym akademikom, jak Kowalczyk, Koziołek, czy dzisiejszy Zagrodnik i inni, że zjawiska szkodliwe, w tym ciągła bierność, to modyfikatory dynamiki publikowania. Wszystko, co nie jest zgodne, jest szkodliwe, nic nie jest zgodne, a z nimi tylko wkracza nic. Jeśli jestem dla Was nic, to nic się tu złego nie dzieje, tak mówi logika. Jednak żałosne jest niszczenie lepszego z zawiści, tyle potrafią akademicy, bo to durnie, nie ludzie mądrzy. Durnie „ubrane” w żałosne powierzchowne zachowania i wypowiedzi, gdy jest łatwo. Kto jest jaki, wychodzi w trudnych decyzjach, gdy słabość zostaje wystawiona. Akademicy-przestępcy, jeśli skłócić się nie chcecie, co rozumiem, bo po was, to chociaż tam... Kryńskiemu, Szutta i temu małemu Czerniawskiemu podziękujcie. Chyba, że coś was boli, ale taką wybraliście rolę „bólu dupy.”

 

Nasz sędzia, Kwaśnik widzi teraz, jak destrukcyjne są prywatne ambicje, aby nie ulec, zgodnie z prawem wyłączeniu z procesu, poświęca wszystko i wszystkich. Miał uratować Kiepasa ze złamaniem prawa, a już „posągi rektorów sypią się”, osiąga tylko destrukcję wszędzie. Jbc, Kwaśnik, sprawę z Policją mamy ustaloną, jeśli chcesz sprawdzić, niezmiennie jesteś w tym wolny, Ty swoje, ja swoje.

 

 

To część o Jarosławie Zagrodniku, młodym dzielnym i naiwnym mężczyźnie, któremu relatywizm prawa przewrócił wszelką przyzwoitość w sobie i oglądaną przed sobą doprowadzając do przestępstw. Należałoby by powiedzieć „o chłopcu”, bo mężczyzna ma trzymać „pion.” Po tym tekście zmartwi się zapewne dalece, a ja życzę mu złamania kariery akademickiego przestępcy z wypełnieniem w więzieniu. Jareczku, jest mi szczerze przykro, że daję Ci i Wam taki prezent pod choinkę, w czasie „narodzin Światła.” Jednak wszyscy dobrze wiemy, że taki prezent wynika z tego, co uczyniliście i bez zmian czynicie. Głupota drąży samą siebie, destrukcja napędza destrukcję zgodnie z logiką: ~p=~p, tak jak zgodność pociąga zgodność: p=p. Może tak rozumiecie? Zabawiłem się Tobą w tym tekście, trochę bezkompromisowo, mniej niż Ty/Wy.

 

Kontynuując opowieść z poprzedniej części...

 

1.Piotrek Wróblewski, kierownik doktorantów, do którego doktoranci mają zgłaszać swoje sprawy w obu wskazanych wcześniej odpowiedziach unika zajęcia się sprawą przestępstw Kiepasa. Nie chciał poznać, bo sprawa nie może się rozwijać, to jedyna metoda, aby jej uniknąć plus złamać jej źródło. W związku z łamaniem źródła wszczyna się wobec mnie postępowanie dyscyplinarne w oparciu o pomówienie Kiepasa we wskazanym we wniosku stypendialnym tekście. Za Kiepasem oskarżono mnie o pomówienie instytutu, potem wydedukował sobie „rzeźnik dyscyplinarny” Zagrodnik, że i Uniwersytet Śląski pomawiam, dołączono nepotyczny etat córki Kiepasa, Kasia Kiepas-Remiesz. Znów zaczyna się łatwa dla akademików gra na kontrastach, „mały magisterek pomawia Gmach profesorów”, a będzie tego więcej. Akt oskarżenia ewoluował na bieżąco, najpierw na wniosek Rektora Andrzejka Kowalczyka – podkreślając odpowiedzialność Rektora zapisaną w ustawie – o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego podpisuje się prorektor Rysiu Koziołek, dziś Rektor UŚ i „kozioł ofiarny” sprawy. Później okazuje się, że to nie prorektor, ale prodziekan Danusia Ślęczek-Czakon itd. itp. Oskarżenie kształtuje się, bo refleksja nad sprawą zbyt nagła i nie od razu „Pan rzeźnik” wiedział, co i jak, aby było formalnie „czysto i niewinnie” i abym ja winien był całego „brudu i winy” za wszystkich.

 

Zaczyna się „rzeź psychiczna” oskarżonego, mnie, autorstwa „świętego inkwizytora przestępstwa prawnego” dr hab.Jarka Zagrodnika, prof. UŚ, profesora prawa karnego, „mistrza wszystkich noży, kleszczy i pił” itp. itd. Wszyscy w czasie „koronacji” głęboko się kłaniają (ktoś puścił wiatr, nie bezgłośnie). Nazywam tego osobnika „rzeźnikiem dyscyplinarnym” i nieudolnym, bo nie zdołał rozpłatać ofiary – Marcina Kotasińskiego.

 

2. Na 24 listopada 2017r. zaplanował Zagrodnik spotkanie wyjaśniające... najpierw „brzmiało jak dobre perfumy”, jak nadchodzące Wyzwolenie... jednak z naiwności. Trudno o tym pisać, bo było wielką bardzo nieprzyjemną „mega-manipulacją” brutalną w każdym niefizycznym sensie. W sposób jaskrawy przygotowaną z uprzedzeniem wyrażającym jednoznacznie zupełnie inny cel tego wydarzenia niż wyjaśnienie sprawy. Ktoś musiał wykonać tę brudną, pozornie prawną robotę. Najlepsza była bezkresna i bezkompromisowa ambicja. Zagrodnik był u siebie. Wtedy, jak zwykle studenci żyje się w poczuciu przebywania w „naukowym błogostanie.” Jednak w stosunku do tego „błogostanu” to, co zrobił Zagrodnik to strumień przestępstw mający doprowadzić do złamania nerwowego, wybuchu emocjonalnego, aby oskarżoną ofiarę złamać i doprowadzoną do rozpaczy zmiażdżyć oskarżeniem. Zaś dzięki wytworzonemu na miejscu dowodowi z niepoczytalności zapędzić do zakładu psychiatrycznego, i kropa. Tego chciał ten zwyrodnialec akademicki.

 

Zagrodnik sycił się swym dziełem podczas obu spotkań, choć pod koniec zgubił orientację. Wybuchał zadowoleniem po każdym jadowitym ukąszeniu, które nieustannie ponawiał. Przemawiał „wzniośle”, w oparciu o natarczywość kontrastów, np. gdy mówił było to bezwzględnie ważne i obowiązkowe, kategoryczne, „słusznie” surowe, umocowane w Panu Profesorze Kiepasie, czy Jego Magnificencji Rektorze oraz Jego uprofesorowanej maci. Gdy kontrargumentowałem, Zagrodnik wpadał w śmiech i czyniąc tak wielokrotnie, przez całe spotkanie śmiał się z wielu moich wypowiedzi patrząc w moje oczy, wywyższał się nieustannie śmiechem, to „lightmotive” tych spotkań. Ażeby nie nadużywać narzędzia posługiwał się „Panią magister”, protokolantką, aby w jej oczach podeprzeć swój pusty śmiech, bo swoją słabą merytorycznie i beznadziejną sytuację procesową – stąd cała przemoc. Podkreślał swoją wyższość wobec faktów, przepisów i własnych obowiązków. Taka ładna kobieta ta „Pani magister”, Rzecznik Praw Studenta i Doktoranta zasugerowała, że z nią Jarek sypiasz, jak można taką mordę, jak Twoja kobiecie pokazać, to jak brać ją siłą w łóżku? Jakbyś nie potrafił. Zagrodnik wiedział, że wszystkie dowody są po mojej stronie, dość aby zgodnie z prawem wygrać tę sprawę i postępowanie dyscyplinarne. Musiał jedynie nie dopuścić do zaistnienia moich argumentów. Prowadził grę na emocjach, raz śmiech w te oczy, raz w drugie, w obu mnie poniżał. Ha-ha-ha, Jarek, ha-ha-ha – „kozak bez gaci”, ale ukrył to siedząc za biurkiem otrzymanym za łamanie prawa w celowo podtrzymywanej ułudzie autorytetu. W KPK jest przepis o przebiegu przesłuchań, cały połamany, nawet ogólniki z ustawy o postępowaniach dyscyplinarnych połamane.

 

Takim np. kontrastem dostałem wprost, jak chluśnięty w twarz z wysoka „królewską wodą” - „Ja, Jego Magnificencja Rektor, Pan prof. Andrzej Kowalczyk i Pan prof. Andzyj Kiepas... (tu osobista ocena sytuacji), a Pan, panie magistrze?” zmieniając wtedy ton głosu na cieniutki, aby przystosować do rozmiarów wskazywanych obiektów. Budowanie sytuacji, stopniowe rozbrajanie obrony przez presję formalną i emocjonalną. Sugerowanie niezgodne z merytoryką sprawy i przepisami KPK. Same kontrasty mające na celu jedno i to samo, naruszyć obronę pozamerytorycznie, bo Zagrodnik merytorycznie był od początku przegrany. Robił coś jak tłuczenie kotleta, co pozwala spłoszyć i ponawiać próby uderzania siłą jakiegoś wyrazu, formy i emocji, by złamać wolę oskarżonego ukierunkowaną na merytoryczne wyjaśnienia. Jak nie nazwy, jak nie parsknięcie w twarz, albo dynamiczny ruch, to wielkie oczy zmieniane w drwinę – aktor przykuwający uwagę widza. W więzieniu zapisz się do kółka teatralnego. Długo trzymał się nim pokazał słabość, że nie podołał, ale to pod koniec, bo później dostał jasną kontrę, od której poległ. Jego metoda opierała się na budowie fałszywego wyobrażenia osoby oskarżonego, jako „nic”. Każdy mój argument jeśli nie wyśmiany, to stłumiony atakiem werbalnym, plus notoryczne wycieczki osobiste. Jakby wściekły pies kąsał bezustannie. Uznał, że koniecznie muszę dowiedzieć się, iż jestem nikim, gdyż nic w sobie wyhodował i „klonował” ze strachu ten mrok, by jego nie pożarł rzutował ślepo poza.

 

Poza tą gierką z prawem, Jarek Zagrodnik nieustanne ponawiał i ciągle bardziej wzmacniał naciski, przymuszał, abym podpisał akt oskarżenia, fałszywy, więc jak podpisać? A gdy po długim wymuszaniu już podpisałem, dopisując, że nie zgadzam się – na pierwszym spotkaniu w pierwszych minutach – bo nie dowierzałem wychodząc właśnie z „oparów naukowej naiwności”, że mam do czynienia z autorytetami i ekspertami. Podsuwa następne pisemko nazywając je „pouczeniem o prawach i obowiązkach.” W pierwszych liniach było o tych prawach i obowiązkach, w dalszych już nie. Pojawił się wpis wymuszający na mnie zrzeczenie się prawa do obrony prawnej, więc np. adwokata, czy obrony samodzielnej. To wbrew logice wprost. Żądał tym samorozbrojenia na słowo, w ukrytym celu „zarżnięcia.” To nonsens i wbrew prawu, nawet z urzędu przyznaje się obrońcę. Jednak, co to znaczy, gdy ktoś zrzeka się prawa niezrzekalnego, czy to może wariat? A więc mamy sprawę dla psychiatry i pełną „elegancji” zmianę kategorii w stylu SSR Kwaśnik, który w swej nieudolności także dokonał zmiany kategorii sprawy z prawnej na psychiatryczną z pogwałceniem prawa. To przecież norma w bezprawiu prawników, najłatwiejszy przebieg sprawy dowolnie sterowanej. Zmiana kategorii przez tylko pomówienie. Sąd tego dowodu raczej „nie złapie”, bo obrona jest wpisana w prawo, więc i formalna zgodność z góry zapewniona, ale może pozwolić, aby myśl sędziego również powędrowała za sugestią niepoczytalności zrzekającego się naturalnej autonomii. Mało tego, to był wpis wzmocniony następnym warunkiem. Zaraz pod tym pisze wprost, że poddam się badaniom psychologicznym i psychiatrycznym. No, „pięknie!” Jarek od razu chce cały zestaw, jak w fast foodzie i od razu na wynos, po co ciągnąć sprawę? Biegiem Jarek! To rzutuje na etacik „małego profesora” - profesora assassinatora.

 

Te dwa niepokojące wpisy w pouczeniu łącznie ze wstępnym „przedstawieniem teatralnym” na pierwszym spotkaniu było dosyć, aby obudzić się z „naukowego letargu iluzji.” Rozpoczęło się spotkanie zakończone małą awanturą, do której doszło przez ciągłe „przebijanie” wypowiedzi. Zwalczanie mnie w sposób czynny i gwałtowny zaczęło się w pełni, gdy Zagrodnik uzmysłowił sobie porażkę własnej naiwności, bo nie uzyskał prawnie wiążących podpisów pod dokumentami i mojej akceptacji na bezprawie. „Zagotował się.” Tworzył jeszcze pozory, więc po „zagotowaniu” odrobinę studził podtrzymując i następnie rozwijając podniesione napięcie coraz bardziej ponad normalne „rejestry drgania nerwów.” Raz Pani protokolantka głośno zająknęła się, tak serdecznie i miękko, jak kobieta potrafi – „och!” Zaczęło się całe „teatralne przedstawienie” z tymi różnymi kontrastami. Pytania do protokołu, jaki jest mój majątek, nie o to dlaczego „pomawiam” i merytorycznie tożsame. Bo, że nie pomawiam, „wiadomo”, teraz do psychiatryka i skok na kasę. Tak pozwolił się odczytać. Żadnego pytania merytorycznego, tylko zarzuty z groźnymi minami tworzącymi presję. Jednak pytaniem o majątek przerwał możliwość spisywania protokołu. Powiedziałem sobie „dość!” Po tym wstępie z rozwinięciem w protokole było już jasne, o co chodzi. Spotkanie polegało jedynie na atakach Zagrodnika i mojej obronie z zarzutami o naruszenia. Jarek był tylko, aby zdławić Prawdę. Całość nacisków, gróźb, zastraszania, niepokojenia, ośmieszania, sugerowania, poniżania i co tylko dało się jeszcze wpleść w nieustannie podnoszonym napięciu stwarzającym nieznośną i wzrastającą presję fałszu i psycho-prawnego „gwałtu” było już tylko walką o przetrwanie z jednej, mojej strony, z drugiej, dążeniem do złamania gwałtownością mojej osoby. Moich argumentów nie było, była moja „rozbiórka.” Skończyło się na tym, że wstałem dalece zaniepokojony, gdy „zadrżało” wreszcie we mnie w środku i oświadczyłem stojąc, że rozpoczynam protest głodowy, po czym wyszedłem dostając na „do widzenia” w/w uwagę „ma Pan problem z sobą.” Czyli, co Zagrodnik, jak problem z sobą to schizofrenia? Bo to znaczy „mam siebie akceptowanego” i „mam siebie w konflikcie” i jesteśmy w siebie zaplątani? Dwóch w konflikcie w jednym? To mówi o wszystkim – nie nażarła się bestia nieokiełznanej żądzy gwałtu wypełzła z prawniczego rynsztoka. Brakuje do tego, aby jak heavy metalowiec wyciągnął rękę do przodu ze schowanymi środkowymi palcami i krzyknął w fałszywym przekonaniu „Yeeah!” przy muzyce np. zespołu Venom „Welcome to Hell!” Ładną masz „koronę” Jarek? W sam raz dla akademickiego siepacza i „żołnierza” akademickiej la cosa nostry działającej na rzecz „Ojca Chrzestnego” Andrzejka Kiepas. To ranga kapitana, czy młotka?

 

3.Nim przejdę do wydarzeń od głodówki warto dopełnić mówiąc o zawodzie i frustracjach Zagrodnika, który te skrywając przelał jednak na papier w niespójnym uzasadnieniu umorzenia postępowania dyscyplinarnego. Zagrodnik sromotnie zawiódł się na drugim spotkaniu wyjaśniającym, które miało miejsce 16 stycznia 2018r. To jego atak został wtedy zdruzgotany w pierwszych kilku, kilkunastu minutach. Było krótko, tym razem ja „strzelałem.” Pierwotnie wyznaczone jako drugie nie miało miejsca, gdyż wstrząśnięty „rzeźniczym przedstawieniem” byłem u lekarza w związku z arytmią. Dostałem na tę datę zwolnienie, aby nie poddawać się „psychicznemu ćwiartowaniu.” Co by było Jarek, gdyby to serce zaczęło bić u Ciebie „w poprzek”, nie musiałbym się martwić o brak nagrania z tych spotkań, i że do psychiatryka trafię, prawda? Ciekawe co zrobiłaby Prokuratura, gdybym miał nagrania, ale po tym, co robią nie martwiłbym się na Twoim miejscu. Tymczasem, po pewnych prawniczych przygotowaniach, podczas których dowiedziałem się, że adwokatura i radcy prawni są ściśle wychowani pod takie rozumienie prawa (pewna Pani adwokat z Chorzowa, chciała pozostać anonimowa, doradziła milczenie, co wiedziałem, a po tym zablokowała mój numer telefonu, to najlepszy z przykładów w „walce o fort akademicki”, bo z wydziałem prawa – cały system gnije, bo gnicie zaczyna się w „budzie.”), poszedłem na drugie spotkanie z gotowym, prostym planem.

Na przywitanie dostałem od tego rzecznika „danie wstępne” w postaci sugestii warunkującej, jak aport dla pieska. Mówi do mnie „Pan nie myśli logicznie!” z dominującym nade mną drwiącym uśmiechem, filozofowi logika bliska. Wyraził się, jakby doszedł to tej „bystrej i przenikliwej” myśli w ponad miesięcznym procesie refleksji pomiędzy spotkaniami. Po prostu ge-ge-genialne! Mina mi zrzedła od tej głupoty na wstępie, ale to były już tylko głupoty, znałem już sztuczki i przepisy prawa. Gdy to wypowiadał – scena nieco teatralna – wstawał, podnosząc z ciężarem ciała wypowiedziane pojęcie i podkreślając jego "przenikliwą trafność" uniesieniem palca, prawie w górę, nie zdążyłem jeszcze ściągnąć płaszcza. Usta też za tym poszły w lekki uśmiech zadowolenia. Jednak wiedziałem już, że mam do czynienia z głupkiem, więc po rozważeniu kwestii logiki myślenia i postępowania rzuciłem „odmawiam składania wszelkich wyjaśnień”, wcześniej odbiłem tę logikę zarzutem o sprzeczność z logiką przepisów prawa. To „Pana rzeźnika” zahamowało, nie spodziewał się, i rzuciło w nieplanowaną refleksję dając mi dalszą, zaplanowaną przeze mnie przestrzeń do kontynuowania wypowiedzi. Aby po tym, również zgodnie z obowiązującą ustawą o przesłuchaniach dyscyplinarnych i KPK zapytać, „czy zbierał dowody bądź argumenty na moją obronę?”, podając numer artykułu zobowiązujący go do tego działania z ustawy o postępowaniach dyscyplinarnych. Wielce rozbawiony, siedząc już na wprost ze splecionymi palcami, z autentyczną drwiną i poczuciem wyższości, bez skrępowania odpowiedział wprost, skromnie „Nie!”, szczerząc zęby z zadowolenia. Następnie, nie pozwalając mu na „włamanie” w ciągłość zaplanowanych wydarzeń złożyłem wniosek dowodowy, również zgodny z artykułami prawa, o przesłuchanie Andrzejka Kiepasa oraz jego córuni nepotyzmu Kasi Kiepas-Remiesz, dołączając żądanie przedstawienia dokumentacji o zatrudnieniu Kiepasa i jego córki, oczywiście w związku ze złamaniem art. 270 ust. 4 u.s.w. z 2005r. (cz. 1 tego cyklu). Po tym, bo choć odwagę miałem to i niepokój duży po pierwszym przedstawieniu dyscyplinarnym z rzucaniem słowami i emocjami jak "tasakami w ofiarę”, postanowiłem natychmiast opuścić „zagrodnikowe piekiełko”, zagradzające drogę od Wolności. Pchnęło mnie prawo do zachowania równowagi w ramach własnej autonomii. Jeszcze przed postawieniem nogi na progu – trzy razy, głośno, wyraźnie, doniośle, patrząc prosto w oczy zadałem „rzeźnikowi dyscyplinarnemu” pytanie „czy przyjmuje złożony przeze mnie wniosek dowodowy? Tak czy nie?!” Trzy, całe, wyraźne, razy, z odpowiednio „nastrojonymi” przerwami, czekając na odpowiedź. Jakbym wbijał w trumnę „la cosa nostry” powoli i starannie gwoździe, istotowo tylko, ale to był dla niego cios poniżej pasa. Tej odpowiedzi nie potrafił udzielić logiką zdominowany psychicznie. Tego właśnie wszyscy nie chcieli, aby Ojciec Chrzestny "spowiadał się" przed swoją ofiarą z dokumentami o swoim przestępstwie przed nosem. To byłby „pogrzeb i grób” w świetle. Nasz, już Jareczek, wpadł w nieopanowaną, bardzo dynamiczną, splątaną jak kwanty refleksję, która rezonowała w powtórzonym trzykrotnie pytaniu, jakby łeb w dzwon wsadził. Niechcący zagrane wyśmienicie, jakby nagroda dla mnie za całe to przejście. Jakby tym łbem walił w dzwon groźby niekontrolowanego odsłonienia całej tajemnicy przestępstwa Kiepasa. Ogłuszenie!

Odpowiedzi nie otrzymałem, taki Jareczek lis. Zamiast tego widząc, że zbieram się, Jareczek, znów formułujący „Pana Zagrodnika” odsłonił wszystkie karty. Nie! Wysypała mu się ich talia z rąk! Syknął na mnie, groźbą ostatniej szansy bezsilności, jakby jadem na oślep rzucił w wyraźnym gniewie po ciężkim ciosie ”będzie Pan poddany badaniom psychiatrycznym!” Groźba wprost. Ukoronowanie dzieła! Dowód życia glisty, la cosa nostry! Twardo i kategorycznie, abym sobie nie myślał, że go „ograłem.” Sam pokazał, o co mu naprawdę chodzi. Dobił się samodzielnie, prrrostak, gwałtem niewinnego zastraszał. Mimo, iż to był krótki knockout, Tyson miał lepsze, prosty tylko z powodu stresu, by tego cienia z Twojej duszy, wymalowanego na mordzie więcej nie oglądać. Rzucił jeszcze „i tak Pan do mnie wróci!”, jakby krzyknął pająk do wyrywającego się z sieci motyla. Po tym bezsłowne „cześć”, wyszedłem żwawo unosząc nogi, niosły mnie.

Piszę to w miarę szczegółowo, nie wszystko zapamiętałem, bo teraz przedstawię postanowienie o umorzeniu postępowania dyscyplinarnego jego autorstwa, które rozczarowało mnie równie dalece jak nasze spotkania. Myślałem, że wysili się bardziej, ale i tak nieźle, pod względem formalnym jakieś 4, merytorycznym, tym zawartym tylko, na 3. Nawet to, co powiedział, powiedział „nierówno”, choć mogło działać na jego obronę. Sędziowie w rejonowych piszą wprost jak zezowaci, w SO zez tylko trochę lepiej nastrojony. Uśmiechu trochę Ci zostawiam, Jarek, żeś postarał się bardziej niż w sądach. Jarek, ale tak serio, kiedy mnie zabijesz?

 

4. Po złożonych wnioskach i rozpoznaniu prawa byłem już gotowy na następne spotkanie i bardzo niecierpliwiłem się na rozmowę ze świadkiem A. Kiepas i przedstawienie dokumentacji o jego zatrudnieniu. Podobnie jak w pierwotnym stanie „błogiej naukowej naiwności”, gdy myślałem, że mafia akademicka u władzy Uniwersytetu Śląskiego naprawdę chce wyjaśnienia sprawy i że to nie mafia. Wtedy, na początku również byłem zaciekawiony, jedynie niepokoił mnie fakt, że wyjaśnienie ma nastąpić przez negację, czyli oskarżenie mnie o wyrządzone mi krzywdy mówiąc paradoksalnie, bo nazwanie mojego czynu pomówieniem jest zdjęciem odpowiedzialności ze sprawcy wszystkich przestępstw Kiepasa. Niech na tę okoliczność, iż chciałem właśnie wyjaśnienia przemawia to, że wszystko opisuję. To zadaje już w tym sensie kłam uzasadnieniu umorzenia postępowania dyscyplinarnego, bo w nim wyjaśnienia nie ma. Natomiast rozprawa dowodowa wszczęta złożonymi przeze mnie wnioskami dawała wprost tę możliwość, to bardzo ważny argument. Można było wszystko wyjaśnić. W umorzeniu jest ukrycie zagadnień merytorycznych przez orzekanie o mojej niepoczytalności z pominięciem własnych naruszeń prawa, o których w tym piśmie wprost mowa – po prostu Jarek popełnia sprzeczność. Proszę Państwa, mówiąc najbardziej o mnie negatywnie, nawet jeśliby Zagrodnik zobaczył we mnie „świra”, to ze „świrem” składającym wnioski dowodowe w oparciu o przepisy prawa można chociaż spróbować rozmawiać, coś prawa poznał skoro składa wniosek i widzi jakiś dowód w papierach o zatrudnieniu, nie w halucynacjach. Ale nie pozwolił na to mimo, iż nie wystąpiła negatywna przesłanka procesowa mająca charakter obiektywny. Pomówienie o „świra” zostawił w uzasadnieniu i obronić się nie pozwolił. Tak, ja muszę Wam tłumaczyć się z jego i ich przestępstwa, jak wielbłąd. Taki los niedobitych ofiar. Najpierw ofiara i tu traci po raz pierwszy, a potem ofiara ze „spowiedzi”, a uwolnienia ubywa. I jeszcze cię w „ch” robią na każdym kroku spowiedzi, uwolnienia, naprawy i wszystkich świętych pierdół, z którymi od początku nie masz nic wspólnego. Tylko życie zabierają, rabują z rzeczy niezbywalnej.

 

Niestety, zamiast dumnie napisanego zaproszenia na kolejne spotkanie z „rzeźnikiem dyscyplinarnym” Zagrodnik, otrzymałem umorzenie postępowania dyscyplinarnego. Nici z postępowania dowodowego. Oto ten bardzo ciekawy dokument, zamieszczam poniżej jedną stronę, bo na niej zamieszczone są dowody naruszeń prawa przez „rzeźnika” Zagrodnika. Skromniejsze od faktów, ale na moją opowieść rzutujące prawdziwość. Tylko dwa ogólniki, pełna analiza przyniosłaby więcej złamanych relacji w przedstawionej strukturze wydarzeń, faktów i przepisów prawa.

(Pełny rozmiar i wszystkie teksty: https://sites.google.com/view/okiepasie/strona-g%C5%82%C3%B3wna

https://5fe2b140bcc29.site123.me)
 

Czekałem na zaproszenie na następne spotkanie, bo Zagrodnik przegrał sprawę. Oczywiście naiwność moich oczekiwań była intuicyjnie czytelna, ale liczyłem, że może tym „rzeźniczym” sposobem wydobędę się z „kiepasowego bagna.” Chciałem odnieść się do „ćwiartowania psychicznego” wyciągając na wierzch wszystko, co chciał ukryć swoja gwałtowną dominacją nade mną. Niestety, to było jasne. On i pozostali Panowie i Panie zaangażowani w tłumienie „powstania antykorupcyjnego” w Uniwersytecie Śląskim zrozumieli, że wraz z moją odmową składania wyjaśnień i wnioskami dowodowymi przejmuję kontrolę nad postępowaniem dyscyplinarnym. Ma więc rację Zagrodnik, gdy pisze, że zmieniałem role. Nie dodał, że siłą rzeczy, zgodnie z prawem, które naruszył. Z bezstronnego sędziego zmienił się sam, był na to z góry przygotowany, w stronę bardzo zaangażowaną w przedmiot oskarżenia, nie był w ogóle osobą bezstronną. To formalizm pisma uzasadniającego umorzenie postępowania dyscyplinarnego tworzy miraż, pozorne wrażenie wyższości i wypowiadania się w sposób bezstronny. To forma języka, nie dowody, tych brak. Zagrodnik nie napisał, czy Pan Kotasiński skakał po stole, kucał w kącie, czy robił krzywe miny, jak można by oczekiwać po kimś kogo pomawia o niepoczytalność. Nic nie napisał o tym jak doszedł do wniosku o niepoczytalności bez wiedzy z psychiatrii. Ale za to z jaką wiedzą w prawie, na poziomie profesora prawa karnego! To gówno prawda, gdyż daje mu oczywistą świadomość wskazanych dowodów, czy złożonych wniosków. Obrócił wszystko jak na profesora bezprawia przystało.

 

5. Jeśli chodzi o naruszenia Zagrodnika z zamieszczonego umorzenia. Już tylko dwa fragmenty wystarczą do uzasadnienia tezy o ukierunkowaniu postępowania dyscyplinarnego tak, aby zamknąć mnie w zakładzie psychiatrycznym. Pierwszy zaznaczony fragment dotyczy mojego pytania o to, czy zgodnie z ustawą o postępowaniach dyscyplinarnych rzecznik dyscyplinarny w jego osobie zgromadził na równi dowody działające na moją korzyść i niekorzyść? Wtedy, gdy zapytałem bezpośrednio zaśmiał mi się w twarz i wielce rozweselony powiedział wprost, plując bez skrępowania przeczeniem. „Zgwałcił” prawo i zostawił ślad właśnie w tym piśmie, bo napisał, że „obciążający charakter ma dowód z wyjaśnień.” Przepisy mówią wprost, że to rzecznik dyscyplinarny zbiera dowody – obowiązany do zebrania za i przeciw po równo. I jeszcze gra fałszywą formalną życzliwością w piśmie pasującą do faktów jak puder do psiego nosa, że pragnął uspokoić sytuację. Zagrodnik, uspokajałeś siebie, pytanie o dowody wzbudziło w Tobie niepokój, że zastosowałem trafny przepis prawa, który z rozmysłem zignorowałeś. Ukrył ten niepokój i zagrał wytartą kartą wyższości stanowiska wmawiając mi niewolniczą rolę dostarczyciela dowodów. W rozporządzeniu MNiSW w sprawie szczegółowego trybu postępowania wyjaśniającego i dyscyplinarnego wobec studentów (dz. u. nr 236, poz 1707), na które wszędzie powoływał się w pismach, w par. 5 ust. 2 „pisze jak byk”, cytuję:

 

W toku postępowania wyjaśniającego rzecznik dyscyplinarny obowiązany jest zebrać dowody niezbędne do całkowitego wyjaśnienia sprawy, uwzględniając zarówno dowody świadczące przeciwko obwinionemu i dowody przemawiające na jego korzyść.”

 

Tymczasem „Pan rzeźnik” zastąpił jasną formułę obowiązującego go przepisu zdaniem, że dowód z wyjaśnień ma charakter obciążający. Ale, że „se nie pogadałem” pod jego gradem werbalno-behawioralnego ataku nie napisał. Próbował zagrać rolę ustawodawcy, zmienić prawo i z ustawami, które podaje dla formalnego porządku w ogóle się nie liczy. To kretynizm! Tak działają dyktatury, prawo narzucać innym, siebie stawiać ponad prawem. Choroba psychiczna sędziego, czynić własny subiektywizm ponad prawem, odlot w bezprawie!

Zbieranie dowodów samodzielnie jest wyrazem pracy nad sprawą, bezstronnego zaangażowania. Ustawa nie pisze o leniuszkach, znów się Zagrodnik z logiką prawniczą „poplątał.” Zrzuca swoją wypowiedzią, swoją pracę na mnie i nie dość, że dostarczam obciążający dowód (staram się wnioskami dowodowymi i pytaniem), to nie mogę go przekazać. Pełna blokada prawna ze wskazaniem na psychiatryk. Prymitywna manipulacja. Jasne jest również, że te niedoszłe do sprawy dowody mojej obrony mogły być zbierane w rozmowie bezpośredniej. Czego Zagrodnik nie zrobił, bo zajmował się czymś innym, bo ich zagłuszaniem. Kolejny paradoks, naprawdę celowe oszustwo.

Niewyjaśnioną pozostawił tę oczywistość, że aby oskarżyć mnie posługiwał się przedmiotem, którym była moja publikacja, gdzie skarżyłem się na Kiepasa. Skoro w oparciu o nią potrafił sfabrykować przeciwko mnie kolaż ścinków moich wypowiedzi z tego tekstu, bo dysponował niepełnymi zdaniami, nawet pytania nie były pytaniami, ale traktował je jako oceny. Na pewno potrafi wytworzyć taki sam kolaż kontrastowy, działający na moją korzyść. Tego rodzaju dowodów znalazłby o wiele więcej od obciążających i o wiele silniejsze niż nacisk zmanipulowanego oskarżenia, bo cała moja publikacja była opisem przestępstw i naruszeń Kiepasa, wypełniona jest dowodami na moją rzecz z opisem krzywdy. Chciał wyłącznie wykręcić się od pracy, bo nie była potrzebna, chodziło o psychiatryk. Całą wymaganą robotę zrzucił w uzasadnieniu, ad hoc na wyjaśnienie bezpośrednie, na którym faktycznie dążył tylko do zgładzenia mojej woli wyjaśniania sprawy, bo dowody działające na moją korzyść kompromitują dowody oskarżenia zupełnie. Jesteś Jarek zwykły, prymitywny oszust, manipulant i przestępca, po raz kolejny, już niezliczony. Oto profesor prawa karnego Uniwersytetu Śląskiego – prawnik degenerat i śmierdzący leń pasący się na „zrabowanych” tytułach naukowych, bo otrzymanych za pełnienie funkcji podręcznego siepacza UŚ. Ecce auctoritatem... poległy “żołnierz” mafii akademickiej. Zagrodnik, pozostali mają się lepiej, bo dla Ciebie wybrali rolę „żołnierza frontowego.” Podejrzewam, że może to mieć związek z „prof. UŚ”, bo to tylko aneks do umowy o pracę i pewnie musi być umacniany.

Ciekawy byłem spotkania z Panem S. Tkacz, bo miał prowadzić drugie postępowanie dyscyplinarne, ale zdecydowali się (szefowie mafii) tylko na akt oskarżenia i umorzenie bez spotkania. Żałuję o tyle, że ten teatr nie został poznany. Interesujący jest też układ dat. Knockout Zagrodnika nastąpił 16 stycznia 2018r. Trzy dni później, 19 stycznia wpłynęła do Rektora moja skarga i wniosek o postępowanie dyscyplinarne wobec: Kiepas, Zagrodnik, Wróblewski i Szotek. Oberwałem za to pismo napaścią zastraszającą Policji na żonę w dzień następny, 20 stycznia i wyjściem z domu, bo ją zestresowali, że aż się rozhisteryzowała. Zaś już chwilę później, bo po kolejnych trzech dniach, 23 stycznia sporządzono akt oskarżenia złożony w SR w Chorzowie, którym Kwaśnik do dziś „zagania” mnie do psychiatryka. Pan Tkacz zabrał mi okazję do poznania z sobą, bo był już owy akt w Sądzie. Tak rozgrywa się studentów w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach pod czynną i uważną opieką Jego Magnificencji Rektora Andrzejka Kowalczyka i następcy Rysia Koziołka o drugim będzie ciekawy tekst.

 

Powyższe pismo, to ogólnikowe pomówienia oparte na szczątkowych faktach, żadnej precyzji. Pomawianie o niepoczytalność, raz, jest wbrew kompetencjom, bo prawnik to nie psychiatra i brak jakiegokolwiek uzasadnienia, aby posługiwać się tym argumentem, co leży w dwa. To sprawa nie wymagająca badań psychiatrycznych, jesteśmy cały czas w akademii, nie w areszcie śledczym gdzie prokurator przesłuchuje „wariata mordercę”, którego trzeba zbadać, bo ma także uzasadniającą dokumentację lekarską (wyrok TK, sygn. SK 50/06, 2007r. zawiera zasadę prawa dot. tej kwestii). W tym miejscu używamy książek, przestrzegamy przepisów, czy posługujemy się językiem do opisów, nie aby dławić czyiś język. W odpowiedzi nie skaczemy sobie do oczu bez powodu. Kontrast wystarczający, aby zanegować wmawianie niepoczytalności wraz ze wspomnianymi wcześniej argumentami, jak o moim oczywistym pragnieniu i koniecznej potrzebie przesłuchania A. Kiepasa wraz z poznaniem dokumentacji o zatrudnieniu. Zagrodnik był na z góry przegranej pozycji procesowej, wolał wybrnąć z trudnej sytuacji „rakiem” łamiąc, na tych tylko dwóch przykładach dwukrotnie prawo i jeszcze pomawiając mnie o niepoczytalność. Nie realizuje wniosków dowodowych, nie zbiera dowodów zgodnie z przepisami, organizuje i przeprowadza niefizyczną, ale bardzo gwałtowną napaść-manipulację pseudo-psychologiczną i wykręca się jakimś marnym, formalnym kłamstwem o istnieniu tylko obciążeń i tylko w wyjaśnieniach moich, a reszta to już tylko kierunek na psychiatryk. To tyle nt. „rzeźnika dyscyplinarnego”, przestępcy dr hab. Jarosława Zagrodnika, prof. UŚ, radcy prawnego, specjalisty prawa karnego i dalsze „tere fere, ...uje muje”, wysmarowany w gównie po uszy.

 

Słowem uzupełnienia, par. 4 ust. 1 rozporządzenia dot. postępowań dyscyplinarnych mówi, że:

 

Rektor uczelni, po otrzymaniu wiadomości o postępowaniu uchybiającym godności studenta lub naruszeniu przepisów obowiązujących na uczelni, zleca rzecznikowi dyscyplinarnemu przeprowadzenie postępowania wyjaśniającego, które powinno trwać nie dłużej niż 6 tygodni.”

 

Mniejsza o zasygnalizowany tu czas możliwy do przedłużenia o drugie tyle, ważne jest w tym przepisie to, że Rektor Andrzejek Kowalczyk zażyczył sobie od „rzeźnika” dyscyplinarnego Jarusia Zagrodnika, aby taki, nie inny był przebieg postępowania wyjaśniającego. Dokładnie to. Ktoś chce wierzyć, że było inaczej? Więc uzupełniam, że byłem na szeregu przesłuchań w Policji i w Prokuraturze, może około 10 w związku ze swoimi zgłoszeniami. Nigdy, żaden policjant, czy prokurator nie zachował się choćby odrobinę podobnie do Jareczka Zagrodnika. Mógłbym powiedzieć nieładne rzeczy o tych lub drugich, co częściowo uczyniłem we wcześniejszych częściach z cyklu. Jednak przesłuchanie to sytuacja, w której instytucja pokazuje twarz. Tu musi („musi”) być bez zarzutu i było zawsze. Ale jest to „tylko tyle”, reszta to fałsz. Każdy policjant, czy prokurator był grzeczny, żadnych nacisków, chłodno, merytorycznie, z łatwością powstaje protokół z zeznaniem i wszyscy rozchodzą się, zwykle w pogodnej, neutralnej atmosferze. Ja z nadzieją, że coś ważnego wyniknie. Co po tym dzieje się z treścią przesłuchania, dowodami i faktami to zupełnie inna sytuacja opisana wcześniej – dochodzi do szeregowych oszustw w instytucjach państwa. Zagrodnik jako jedyny z wielu różnych przesłuchań dokonał szeregu przestępstw w jego trakcie. Takie szczególne, jaskrawe i uderzające przesłuchanie jak Zagrodnika zostało wyreżyserowane i przygotowane. Nim to nastąpiło powstała myśl, aby je w taki sposób przeprowadzić i tę myśl, jeśli nie stworzył, to zgodził się na jej realizację Rektor Uniwersytetu Śląskiego Andrzejek Kowalczyk. Były Rektorze, czy to było tak, że zadzwonił telefon, po drugiej stronie mówi Kiepas „wsadźcie go do psychiatryka?” Czy to było do Zagrodnika? Dobrą otrzymałem informację?

 

Link do ustawy o postępowaniach dyscyplinarnych:

http://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20062361707/O/D20061707.pdf

 Fotka "bohatera" tekstu z: https://www.chmielniak.com.pl/pl/aktualnosci/inne/post/prof-dr-hab-jaros-aw-zagrodnik-do-czy-do-zespo-u-chmielniak-adwokaci